rok temu wszystko było jeszcze takie w miarę normalne. tato żył, mąż był i wkurzał, wiosna przyszła na czas, czyli na początku marca i zieleniła się - tak jak to piszą w podręcznikach przyrodniczych...
a dziś? same przewroty:
koniec marca, a temperatury -10 i śnieg, i ten cholerny wiatr, i brak słońca, i wszyscy marudzą wkoło, że to, że tamto "pleśnią i kopciem pełznie po ścianie zgroza zimowa, ciemne konanie" (Miron), taty brak - to największy z braków na następne dziesięciolecia (odebrałam dziś rzeczy z szafki, w jego pracy... chyba przez łzy nie widziałam jak parkuję - autem/krokodylem kombi, które mi podarował, i dobrze, że nie rozwaliłam murów Instytutu), a mąż... jest mężem jeszcze tylko na papierze - pozew dziś został złożony. a moja córka będzie mieć kolejne rodzeństwo. nie, to nie ja będę mamą...
i tylko wina brak, choć Lidl pod blokiem
Wiosny i Wina - zawołam! w pustkę
poniedziałek, 25 marca 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz